Chcielibyśmy nieraz podzielić się z innymi wartością, która prawdziwie nas wzbogaciła i żałujemy, że im także nie została dana, że po jakiemuś będą od nas ubożsi: jaka szkoda, że tego nie widziałeś – nie widziałaś – nie słyszałeś – nie przeżyłeś. W miarę upływu czasu coraz więcej będzie młodych, którym by się chciało powiedzieć – jaka szkoda niepowetowana, że nie znałeś, nie znałaś – nie spotkaliście – Józefa Czapskiego. Nie sposób opisać, w jakiej mierze kontakt z nim rozjaśniał, intensyfikował i zarazem oczyszczał spojrzenia na świat i na siebie.
Jak przekazać tę aurę przenikliwego rozumienia i łatwość porozumienia, bez cienia natarczywości czy natręctwa, aurę wspólnych, gorących zaciekawień światem i sztuką, kiedy nigdy nie miało się paraliżującego poczucia, że przecież Czapski wie i doświadczył, i przemyślał więcej, że życie na pograniczach tylu kultur otwiera przed nim niedościgłe dla innych horyzonty, że jego Doppelbegabung – malarstwo i świetne pisanie – daje mu w dziejach kultury pozycję niezwykłą.
Tak samo, jak w rozmowie i w pisaniu, Czapski był po prostu niezdolny do pustosłowia, tak w malarstwie, choćby chciał (ale nie chciał), nie umiał dawać delektacji. Nie mówię o jakiś lukrowanych, tanich wdziękach formy i treści, ale o takiej wysokiego lotu delektacji, którą na przykład dają niektóre martwe natury Cybisa. Czapski jakby instynktownie przed taką wizją się broni, u niego namiętne przeżywanie urody świata jest zupełnie nieodłączne od ledwie uchwytnego, a przecież obecnego poczucia zgrzebności, koślawości, a nawet śmieszności – i od współczucia. Doskonałość, która ściska gardło, ujawnia się tylko na mgnienie, poprzez zawierzenie najbardziej ubogiej prostocie, dépouillement.
Pierwodruk: Nasza Rodzina nr 5 (644) , maj 1998, Paryż.
Na zdjęciu: Prof. Jacek Woźniakowski (Fotografia Paweł Mazur)
Dziękuję Panu Henrykowi Woźniakowskiemu oraz Pallotynom (Paryż) za zgodę na opublikowanie tekstu prof. Jacka Woźniakowskiego.