„Powiedz Zygmuntowi, a propos tutejszych osobliwości, prześlę mu w prezencie przez Józia instrument do zabijania strusiów – ale powiedz mu też, że jeżeli Józio zahaczy o Venezuelę, niech tam się postara o różne cuda, które za bezcen wykonują Indianie. Tam są piękne tkaniny, torebki damskie i totemy, a tu Indian nie ma i folklor jest bardziej, niż ubożuchny” – to list Czesława Straszewicza do Jerzego Giedroycia.
Wspólnie z Witoldem Gombrowiczem wsiadł pisarz na transatlantyk MS „Chrobry” i znalazł się w Argentynie. To był 1939 rok. Gdy wybuchła II wojna światowa, autor Pornografii został, a on wrócił tym samym statkiem do Francji, by potem znaleźć się w Wielkiej Brytanii. Do 1944 roku jako żołnierz służył w 10. Brygadzie Kawalerii Pancernej generała Stanisława Maczka. Później otrzymał stanowisko redaktora w radiostacji Świt. Od 1945 roku zamieszkał w Urugwaju w Montevideo i tam zmarł 10 września 1963 roku.
Urodził się w Białymstoku w 1904 roku, zaznał tułaczki po Rosji, by osiąść w przedwojennej Warszawie. Tam też poznał Jerzego Giedroycia. W 1939 roku po raz ostatni widział Polskę. Giedroyc załatwił mu miejsce na transatlantyku MS „Chrobry”.
Debiut Czesława Straszewicza to powieść Wystawa bogów” (1933 rok) , później wydał „Gromy z jasnego nieba”, „Przeklętą Wenecję” i „Litość”. Publikował artykuły i opowiadania w tygodniku „Prosto z mostu”.
Po wojnie Jerzy Giedroyc nawiązał z nim kontakt końcem 1946 roku i dzięki korespondencji, i naciskom redaktora, by pisał, w Instytucie Literackim wydano jego jedną powieść w 1953 roku „Turyści z bocianich gniazd”, którą zachwycił się Czapski. I tak to się zaczęło. Pierwszy list do Straszewicza wyszedł spod ręki malarza w lutym 1952 roku.
„Kochany Panie,
Proszę mi wybaczyć to „kochany” , bo nie znamy się wcale, a jeżeli to zupełnie przelotnie.Wiedziałem, że był taki Straszewicz, spotykałem nawet Straszewicza w kawiarni, ale nie czytałem Pana i nawet nie wiem, czy to był Pan, którego spotykałem! Wstydzę się, ale sam siedziałem już wtedy po uszy w malarstwie i nawet trochę we własnym pisaniu i zawsze miałem wrogi opór do „nowych jeszcze nowych znajomości w literaturze” (uch, tyle talentów, i ani jednego WIESZCZA, mówił uroczy Aronson, wyznawca malarstwa, szmaciarz i krytyk paryski). Nazwisko Pana stało mi się aktualne dopiero, kiedy losy moje powiązały się z Jerzym Gideroyciem, który z uporem maniaka wynosił Pana pod niebiosa i pisał, i pisał do Pana listy z prośbą o artykuły. Ale nie zawsze w ocenach moich literackich zgadzam się z Jerzym i znam przy tym jego wierność namiętną wszystkim, których drukował w „Polityce”, więc odruchowo byłem nieufny. Przyszedł Pana artykuł.Dawno nie pamiętam takiej w sobie NATYCHMIASTOWEJ pewności, że dotykam czegoś wyjątkowego w sensie jednocześnie i nierozerwalnie ludzkim i literackim”.
A potem były spotkania w Ameryce Południowej i listy, listy i pośmiertne wspomnienie, napisane przez Czapskiego o pisarzu „wyjątkowej wagi i uroku”, ale jeszcze bardziej o człowieku i o jego „mądrej, uśmiechnietej dobroci, w czasach kiedy dobroć nie jest modna, kiedy jesteśmy drapieżni, subtelnie perwersyjni, apokaliptycznie ponurzy , a przynajmniej zjadliwi ironicznie”.
I dalej:
„Ten zawsze uśmiechnięty pisarz, on właśnie, napisał o naszym losie strony rozdzierające, sceny jakby ukryte wśród nieoczekiwanych, wesołych przygód swych bohaterów. Ale sztuki Becketta, okrutne i ciemne, nie są tak bolesne jak krótkie opowiadanie o małej Józi, którą Kostek, późniejszy marynarz i spryciarz, niósł do Polski, karmił kradzionymi kartoflami i pochował w obcej ziemi, w płytkim grobie wykopanym scyzorykiem. Mało spotkałem pisarzy tak podobnych do tego co piszą ta sama czujna uwaga, zupełny brak egocentryzmu, ten sam uśmiech i dobroć. Myślę z rozdrażnieniem, prawie z pogardą, o pisarzach lekceważących takie człowieczeństwo, taką dobroć, z pogardą do ich głupoty (Es gibt viele Arten Dummheit und die Gescheitheit ist nicht die beste davon), z pogardą bo lekceważą tę jedyną perłę, bo dziś pereł się już nie nosi. Nie modne. Głupota i śmieszność tych pisarzy spacerujących na szczudłach, chcących świat zadziwić jedni czarując, drudzy gorsząc, którzy nie chcą pamiętać, że to wszystko jest NIC: pulvis, cinis et nihil. Nihil w obliczu śmierci, która JEST i której moi współcześni za Boga nie chcą widzieć. I nie mogę tu nie wspomnieć z czułą czcią „pani z Kiosku”, najlepszej towarzyszki i żony Czesława, która dziś stoi przed Jego świeżym grobem.
Niech Bóg najbardziej ludzkiemu z naszych pisarzy da Światło wieczne”.
Czytajcie Straszewicza, ale też jego listy
Teksty Czesława Straszewicza w portalu paryskiej Kultury.
Zdjęcie MS Chrobry (źródło: Instytut Literacki Kultura)