„Mam trzy lata i Ludwik wiezie mnie taksówką do pracowni Józefa Czapskiego na Filtrowej. Nie wiedząc, że problem pieluch już dawno nie istnieje z niepokojem przypomina, że jakby co, to mam mu natychmiast o tym powiedzieć. Po przybyciu Józef kuca, wita się, całuje, nagle prostuje się zamieniony w cienką, czarną sylwetkę na tle gołego weneckiego okna rozjarzonego słońcem. Do rozdziewania mnie z ciepłych okryć zostałam postawiona na taborecie pośrodku pracowni. Natychmiast zadałam rzeczowe, pytanie: Czy w tym domu jest ubikacja? Wybuch śmiechu i uspokojenia, że jest co trzeba. Uwolniona od lęku wyraziłam zachwyt z powodu czerwonych oczu Józefa. Znowu atak śmiechu. Zdjęta ze stołka zostałam obdarowana przez Józefa olbrzymim pudłem czekoladek w różnych formach, w kolorowych papierkach. Odkrywanie tajemnicy co jest w środku zajęło mi całą wizytę” – tak zaczyna się opowieść o pierwszym kontakcie z malarzem, Józefem Czapskim.
Więcej dowiemy się wkrótce z książki Ludmiły Murawskiej – Peju…