Warszawa, wiosna 2019. Pracownia Ludmiły Murawskiej – Péju. Mały lokal na ostatnim piętrze wieżowca na Woli: ciasny przedpokój, kuchnia, łazienka i dwa niewielkie pokoje, w tym jeden przechodni.
Łóżko, lustro z komodą, stolik, fotel i sztaluga, a na niej obrazy: Kleopatra i Portret Czapskiego. Pod ścianą inne obrazy. Oglądam po kolei. Portrety różnych osób. Nałkowska… o, a to kto? Miron?
– Tak to Białoszewski – potwierdza Ludmiła i zaczyna opowieść. To jeden z dwóch obrazów. Ten drugi jest większy. Ten, który tu jest u mnie, malowałam zaraz po tym, jak dostałam pracownię w Warszawie, tutaj gdzie teraz jesteśmy.
Pamiętam dokładnie, bo to była zima 1963 roku. Miron przyszedł, usiadł na tym fotelu i zaczął się trząść.
Ogrzewanie tutaj prawie nie działało, a ja chciałam go malować. Wyciągnęłam więc z szafy jakąś moją niebieską spódnicę i zawinęłam nią szyję Mirona. Przyniosłam z łazienki taki kocioł do gotowania bielizny, na nim postawiłam elektryczną maszynkę do gotowania i tym sposobem było trochę cieplej, ale tylko trochę. Miron postawił na kotle nogi, ręce kierował w stronę ulatującego w górę ciepła. Grzał się, a ja go malowałam. Siedział dokładnie tutaj , gdzie teraz stoi fotel. Tu koło wejścia na balkon.
Balkon na Woli. W oddali widać Pałac Kultury i Nauki, i biurowce, wieżowce. Nieopodal budują kolejną stację metra.
Kiedyś do tego mieszkania przychodzili Miron i Ludwik. Dzisiaj to miejsce spotkań, już tylko z Ludmiłą. I ten fotel – bohater wielu portretów Ludmiły Murawskiej – Péju. Także portretu jej ukochanego męża, Marcela Péju. Ale to już opowieść o innym obrazie.
Obraz z zamyślonym Mironem Białoszewskim ma wymiary 120×88 cm.
Jest mniejszy niż inny portret poety. Tamten miał wielkość jak seria Matematycy. Gdzie on teraz jest? Ludmiła nie pamięta.
– Nie wiem, też, czy mu się ten obraz podobał, nigdy go o to nie pytałam, nie byłam ciekawa jego opinii. Nie powiedział nigdy nic złego, więc najpewniej nie było tak źle.
Pamiętam dzień, w którym dowiedziałam się, że Miron umarł. Byłam wtedy w Paryżu. Ludwik Hering, mój wuj był w Warszawie. On bardzo przeżył ten moment. Mimo tych naszych sporów o teatr, o to że Miron nie był do końca w stosunku do nas uczciwy. Wymazywał Ludwika i przypisywał sobie autorstwo niektórych sztuk. Taki był Miron. Taki charakter.
Zadzwonił Ludwik i powiedział, że Miron nie żyje. Zadzwoniłam potem do Józefa Czapskiego.
Tak wiem… – mówię do Ludmiły – zapisał to w dzienniku, dzisiaj to odczytałam:
„Sobota: I nagły telefon od Ludki, że Białoszewski umarł, a ja na wszystko reaguję ze zmęczoną obojętnością”.
– Tak, dzwoniłam – kontynuuje Ludmiła. Józef wtedy miał już chyba 88 lat. Nie pamiętam, jak zareagował na tę wiadomość, co powiedział. Nie byłam na pogrzebie Mirona, to były czasy, kiedy nie było łatwo z dnia na dzień wsiąść do samolotu i polecieć. Miałam problemy z paszportem. Ludwik był w Warszawie, więc był na pogrzebie.
Zresztą podobnie było, jak rok później umarł Ludwik. Też nie dojechałam na jego pogrzeb. Pojechałam do Polski długo potem.
Pierwszy raz spotkałam Mirona w naszym mieszkaniu. Okupacja. 1940 rok. Zaprzyjaźniona z naszym domem młodzież przychodziła po książki. I tak pewnego dnia przyszedł Miron. Nie było Ludwika, ja otworzyłam drzwi i to pierwsze spotkanie. A potem, po wojnie, był teatr…
Warszawa, czerwiec 2019
Zobacz także:
Portret Mirona namalowany przez Ludmiłę można zobaczyć na stronie: www.sztuce.com