Skarpetki Tyrmanda doczekały się ekspozycji w muzeum. W 2016 roku, w Muzeum Miasta Sopot miała miejsce wystawa pt. „Ale Jazz, wspomnienie festiwali z lat 1956 i 1957 w Sopocie” i to tam w gablocie można było je zobaczyć. Bo jazz i Tyrmand to para nierozłączna, a to jak pisarz się ubierał, wzbudzało podziw. Tyrmand mówił, że jazz to swoboda, to „antysocjalistyczna muzyka”, więc władza komunistyczna pisarza nie lubiła, a ludzie go uwielbiali. Zwłaszcza – mimo niewysokiego wzrostu – szalały za nim kobiety.
Marek Karewicz wspominał, że do Hybryd przychodził zawsze z bardzo dobrymi panienkami, czym wszystkim w towarzystwie szalenie imponował. Notowania dziewczyny, która przyszła w towarzystwie Tyrmanda, od razu szły w górę.
– Niesłychanie imponował młodym ludziom, zwłaszcza tym, którzy byli przekonani, że najważniejszą rzeczą w życiu jest wiedzieć, kiedy urodził się Louis Armstrong – wspominał fotografik Marek Karewicz. […] Gdy w Warszawie odbywał się jakiś koncert i nie było na nim Tyrmanda, oznaczało to, że w ogóle nie należało iść na koncert.
Gdy prowadził koncerty jazzowe, robił to dyskretnie i spokojnie, ale każde słowo, które wypowiadał, miało moc słowa objawionego – wspomniał Karewicz.
-„Niebrzydki, przeciętny, nieduży, czarny chłopak, zgrabny, bezpośredni i mający łatwość opowiadania śmiesznych historyjek. Ubierał się tak, jak mógłby ubierać się na Zachodzie. Pod tym względem był jak dziecko. Lubił kobiety. A gdy ktoś lubi kobiety, to i kobiety go lubią” – wspominała Adela Grochowska, która była w Czytelniku redaktorem „Złego”.
Powieść o powojennej Warszawie wydano w grudniu 1955. Szybko stała się bestsellerem, tłumaczonym na wiele języków, a sam autor stał się rozpoznawalną postacią. Wcześniej jednak pisał od 1 stycznia do 2 kwietnia 1954 roku dziennik, którego fragmenty wydał w Tygodniku Powszechnym w 1965 roku.
Z komunistycznej Polski udało się Tyrmandowi wyjechać w 1965, wtedy też – rok później – swój dziennik zdeponował w redakcji paryskiej Kultury. Odebrał go, gdy w 1970 roku nastąpił konflikt z Jerzym Giedroyciem. W 1973 roku rozpoczął więc Tyrmand ponowną redakcję zapisków, nieliczne fragmenty opublikował w londyńskich Wiadomościach w latach 1974–1978. Pierwsze wydanie książkowe ukazało się w Londynie w 1980 roku nakładem Polonia Book Fund.
Dlaczego odebrał rękopis od Giedroycia?
Z redaktorem spotkał się w Maisons-Laffitte w 1966 roku. W „Kulturze” publikował swoje teksty od 1967 r. Giedroyc wydał mu wtedy (wstrzymane wcześniej w Polsce) Życie towarzyskie i uczuciowe. Gombrowicz w liście do Giedroycia chwalił redaktora, za to, że „ma nosa”. Giedroyc miał nadzieję, że pozycja Tyrmanda, którego eseje drukował m.in. New Yorker, oraz fakt, że pisarz wykładał w State University of New York w Albany i na Columbia University, pozwoli na rozwój i wejście z Kulturą na rynek amerykański. Entuzjastycznie pisał do Gombrowicza: „Robię go naszym korespondentem na Stany Zjednoczone”.
Giedroyc działał i myślał – jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli – marketingowo. Obok ma jednak autora tekstów programowych Kultury, którego poglądy polityczne Tyrmanda, nazywane radykalnymi – rażą, siedzącego w Londynie Mieroszewskiego. Dlatego był on przeciwny publikowaniu tekstów Tyrmanda i pisał do redaktora:
„W Polsce są niestety tłumy reakcyjnych czarno-podniebiennych Józefów Mackiewiczów – lecz to nie racja, byśmy ich drukowali. W przeciwnym wypadku zatrze się zupełnie różnica pomiędzy nami a [londyńskimi] „Wiadomościami”. W „Kulturze” chciałbym widzieć artykuły rewizjonistów. Dzięki obecności Tyrmanda wielu ludzi, którzy by do nas napisali – nie napisze”.
Podziały na prawo i lewo, jak dzisiaj… Kto z perspektywy czasu miał rację?
W komentarzu do wydanego w bibliotece Instytutu Literackiego „Życia towarzyskiego i uczuciowego” Mieroszewski stwierdza, że socjalizm to nie jest „ani Breżniew, ani Gomułka, ani Bezpieka”, tylko wspaniała idea. Według niego, Tyrmand tego nie dostrzegał i świadczyło to nie o „małości socjalizmu, tylko o braku perspektywy autora”.
Oczywiście wywiązała się dyskusja i Tyrmand chłodno Mieroszewskiemu odpowiadał, że jest przeciwnikiem socjalizmu, bo to zlepek zapożyczeń z różnych światopoglądów i nie ma w nim nic oryginalnego, wartego popierania. Tyrmand ostro krytykował też m.in. Leszka Kołakowskiego, co wprawiło w złość Mieroszewskiego. Leopold napisał ironicznie: „Też jestem pod urokiem dialektycznej jazdy figurowej Leszka Kołakowskiego, ale mu nie wierzę”.
Nieprzyjemna atmosfera wokół Tyrmanda w Kulturze narastała. Jednak Giedroyciowi zależało na tym, żeby maksymalnie wykorzystać jego „sławę” i kontakty, więc przymykał oczy na jego poglądy i ostre słowa, chociażby te pod adresem Iwaszkiewicza, czy Miłosza. Trwało to do 1970 roku. Wtedy to Tyrmand (na zlecenie Giedroycia) przetłumaczył na angielski i zredagował dwa tomy tekstów wybranych z Kultury pt. „Explorations in Freedom: Prose, Narrative and Poetry from Kultura i Kultura Essays”, których wydawcą był Free Press we współpracy z State University of New York at Albany (Nowy Jork, Toronto). Incydent z okładką przelał czarę goryczy. Dlaczego?
Na okładce antologii (z tyłu) było wielkie zdjęcie Tyrmanda, a na okładce widniało jego nazwisko.
Mieroszewski pisał więc do Giedroycia: „Można by wnioskować, że Kultura nie jest dziełem Pana, tym mniej moim, tylko Tyrmanda. Bardzo nie lubię hucpy!”.
A Giedroyc do Mieroszewskiego:
„Z obwolutą to prawdziwa katastrofa. Ma się rozumieć nie widziałem jej, bo to u wydawców amerykańskich jest ich przywilej. Tyrmand przysięga, że to nie jego inicjatywa, ale mu nie wierzę, bo to hucpiarz i reklamiarz. I mam go dosyć. No, ale jak mawiał Piłsudski: jak nie ma marmuru, to się z gówna lepi monumenta”.
Dwie wizje Polski
Kultura paryska była pismem lewicowym. Sam redaktor tłumaczył to w korespondencji autorowi Złego. Wiadomości Grydzewskiego uznawano za organ dawnej endecji, mocno prawicowe pismo. Giedroyc – wg Tyrmanda widział ludzką twarz panującego w Polsce socjalizmu, sam zaś stał po stronie kapitalizmu.
W połowie lat 70. właśnie w Wiadomościach londyńskich Lolo nakreślił profil ideowy Kultury, o którym wcześniej korespondował z redaktorem z Maisons-Laffitte i określił Kulturę jako umiarkowane skrzydło światowej Nowej Lewicy. W jego języku sfromułowanie Nowa Lewica to było bardzo kompromitujące określenie.
Giedroyc pali okładki…
Stefan Kisielewski był akurat w Maisons – Laffitte, gdy któregoś ranka obudziły go kłęby dymu. Na podwórku, przy piecu, stał Jerzy Giedroyc, zrywał z kolejnych egzemplarzy książki obwolutę z fotografią Tyrmanda i wrzucał do ognia. – pisze w swojej książce Zły Tyrmand, Mariusz Urbanek. To była obwoluta z „Explorations in Freedom: Prose, Narrative and Poetry from Kultura i Kultura Essays”.
-Giedroyc był wściekły – wspominał Stefan Kisielewski.
Jerzy Kisielewski, syn Stefan, tak mówił w filmie „Tratwa Kultury”.
„Obudziły ojca kłęby dymu w pokoju. Myślał, że wybuchł pożar, strasznie śmierdział palony papier, otworzył więc okno, wygląda. A w ogrodzie redaktor Giedroyc zrywa okładki z nowych książek i wrzuca je do „grobu pamięci”, dużej beczki, gdzie paliło się korespondencję, która nie powinna być przechowywana. Giedroyc palił wtedy okładki z książki poświęconej „Kulturze”, na której Tyrmand umieścił swój portret. Redaktor uznał za niedopuszczalne, by na „Kulturze” robić sobie autoreklamę”.
Kiedy Giedroyc odrzucił tekst W szponach metafizyki z zarzutem, że Tyrmand zbyt oddalił sie od spraw polskich, ten poinformował redaktora, że rezygnuje ze współpracy z Kulturą.
A co robił w tym czasie Czapski? Był daleko od tego, malował i obserwował te konflikty z boku, czasmi tylko w listach do różnych osób pisząc o tym. Ale to już temat na inną opowieść.
Polecam książkę” Zły Tyrmand, autor: Mariusz Urbanek. Wydawnictwo Iskry. Do kupienia w księgarni