Józef Czapski w eseju napisanym w 1973 r. – już po śmierci Jana Cybisa – wspominał słowa, które powiedział kolega o jego malarstwie. Gdy ten zobaczył autoportret Czapskiego namalowany samymi czerwieniami i zieleniami powiedział: „Twoje malarstwo nigdy nie będzie jałowe, ono jest potworne”. Autor Oka w myślach pocieszył się: „tak, przynajmniej nie będzie jałowe”.
Do końca życia pozostał Cybis (obok Waliszewskiego) autorytetem malarstwa. Rozmowy o malarstwie, te jeszcze na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ale przede wszystkim dyskusje kapistów z okresu paryskiego miały także na malarstwo Czapskiego – jak mówił – „wpływ zasadniczy”.
„Cybis był zawsze jakby ten sam, spokojny (może to pozór), zażarty w pracy, jakby niezależny od otoczenia. Czy się myliłem, jeżeli czułem od początku, jak gdyby jego stosunek do barwy, do konstrukcji obrazu był mu od zawsze dany”.
Czapski wspominał, że gdy poznał Cybisa w 1921 roku w Krakowie wydawało mu się, że jestem już dojrzały w swoim pojmowaniu malarstwa, miał wtedy już wielki kult Cézanne’a. Oczywiście, kiedy przybyli wszyscy do Paryża chłonął – jak każdy wtedy – malarstwo impresjonistów, jednak nie wywołało to w nim „choćby ślad rewolucji malarskiej”.
To Cybis odwlekał moment, kiedy grupa kapistów miała pokazać we Francji swoje prace na wystawie zbiorowej, mówiąc: „nie mamy nic do pokazania”. To on decydował o układzie wystaw, nikt z nim na ten temat nie dyskutował.
Gertruda Stein (wówczas przyjaciółka Matissa i Picassa) przybyła na wystawę kapistów do Galerii Zak i kupiła obraz Cybisa, a ślepy już Ambroise Vollard – marszand i kolekcjoner sztuki francuskiej „na wernisażu macał grubą łapą płótna [Cybisa – przypis E.S.], pokryte grubymi kożuchami farby – interesowała go materia tych płócien” .
Czapski znał malarstwo Cybisa przede wszystkim to sprzed wojny. Po wojnie obcował z jego dziełami tylko poprzez reprodukcje (przysyłane katalogi, czasopisma).
A tak napisał o odbiorze dzieł kolegi:
„Muszę przyznać, że sam przeważnie tak samo patrzyłem na obrazy Cybisa, mój zachwyt nad płótnem, nad tylu płótnami wiązał się z całkowitą obojętnością na to, co miały przedstawiać”.
Spotykali się po wojnie, kiedy Jan Cybis przyjeżdżał do Paryża. To było wielkie święto dla autora Na nieludzkiej ziemi. Wiele wówczas rozmawiali.
„Zdawał mi się zawsze, do śmierci, taki sam, tylko że w ostatnich latach jakby odprężony, może już nie taki twardy i hardy, może już mniej od siebie żądający? […] Mówił z dziecinną radością o sukcesach wystawy: Auta i auta podjeżdżały – ludzie zwiedzający pchali się … jak po cytryny”. [to o retrospektywnej w 1965 roku w Warszawie – przypis E.S.]
Cybis namawiał usilnie Czapskiego, by ten wrócił do Polski, mówiąc: „U mnie będziesz mieszkał, kawę ci będę sam do łóżka przynosił”. Nie wrócił. Nie mógł.
Widzieli się po raz ostatni w w 1972r. na kilka tygodni przed śmiercią Cybisa.
„Pozostawił mi – pisał Czapski – wrażenie dobroci i pogody. Śmiał się ze mnie, że jeżdżę motorowerem: Jak długo chcesz żyć? – pytał z udanym zgorszeniem”.
Ostatni znak jaki dotarł do Czapskiego, to była reakcja malarza na książkę o Zygmuncie Waliszewskim, którą napisała żona, Wanda Waliszewska. Cybis (najpewniej przez telefon) mówił o niej z zachwytem, że obudziła w nim wiele wspomnień z młodości.
„Jego malarstwo zostanie – i pamięć o człowieku, którego nikt nie zastąpi” – napisał Czapski i się nie pomylił.
Kiedy Cybis w latach sześćdziesiątych przez kilka godzin oglądał obrazy Czapskiego w Maisons-Laffitte, powiedział: „Wiesz, mam takie wrażenie, jakby mi się syn urodził”.
Na zdjęciu: Akt kobiecy , 1947. Jan Cybis. Ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie.