Tracił wzrok; narzekał, że odchodzi także jego pamięć. Najgorsze było dla niego to, że nie mógł malować. Tubki farb miał poukładane na stole w kopertach, na nich były napisane wielkimi literami nazwy kolorów. Na kopertach z ważnymi tekstami, też stawiał wielkie litery, by móc je potem odczytać. Jak to wyglądało w pokoju malarza, można zobaczyć w Krakowie, w Pawilonie Józefa Czapskiego.
Ratunkiem w codzienności – gdy nie mógł malować – był jego dziennik. W 1990 roku zapisał w nim bardzo niewyraźnym pismem:
„Mieszanina słów wzmaga nieczytelność. Jest rosyjski, francuski, niemiecki, a ja? Kto to rozszyfruje?”.
Wiele zapisów w kajetach z ostatnich lat życia jest o przygotowywaniu się do śmierci, o wizji Boga, a przebaczeniu, ale także o ocaleniu pamięci. Zapisuje także chwile szczęścia, jak wspomnienie tych dni, kiedy odwiedzają go jego najbliżsi.
Byli dla niego podporą: Wojciech Karpiński, Joanna Wierusz – Kowalska, Julia Juryś oraz jeszcze kilka osób, które publicznie nie piszą o tym, że czytały, odwiedzały i opiekowały się malarzem w ostatnich latach jego życia. W rozmowie mówią, że gdy był już słaby, chciał się widzieć tylko z najbliższymi. Najbardziej cierpiał z tego powodu, że Jerzy Giedroyc przez wiele miesięcy nie odwiedzał go. Z bólem zapisywał w dzienniku: „Jerzy [Giedroyc – przypis E.S] od szeregu miesięcy nie przekroczył progu mojego pokoju. Co za oschłość”. Jak wspominają moi rozmówcy, to nie Jerzy był oschły, to Zofia Hertz wprowadzała złą atmosferę w tym domu. Dzieliła ich.
31 kwietnia 1990 roku zapisał:
„Bo też trzeba by się uczyć umierać, nie żeby robić ruch, ale żeby być gotów”.
Józef Czapski zmarł 12 stycznia 1993 roku w swoim pokoju. Jak napisała Magdalena Grochowska w biografii Jerzego Giedroycia, Redaktor długo siedział przy zmarłym przyjacielu. Na grobowcu malarza nie ma znaku Instytutu Literackiego.
Autor: © Elżbieta Skoczek
Zdjęcie: ©Ewa Lipiec