„Możesz przyjechać goła! – To Józio [Czapski] do mnie przez telefon.
„Sam nie mam pieniędzy, ale mam przyjaciół, którzy ci nie dadzą zginąć. To jest Dolly Radziwiłłowa, Jola Wańkowiczówna, żona markiza Gilles’a Boisgelin, Jaś Tarnowski, Jean Colin d’Amiens.”
Czekałam na ten moment, kiedy będę mogła dotknąć okiem jej wspomnień. Kiedy odwiedzałam ją w mieszkaniu, dawniej pracowni, czytała mi fragmenty. Teraz wspomnienia te może przeczytać każdy… Jej zawdzięczamy to, że nasze oczy mogły zajrzeć do korespondencji Ludwika Heringa (jej wuja) i Józefa Czapskiego (jej mistrza) . Tak był jej mistrzem. W końcu dzięki spotkaniom z jego obrazami narodziła się w niej malarka.
W cieniu obrazów Czapskiego
„Rok 1940. Teresa Tyszkiewiczowa, przyjaciółka Józefa i Ludwika sprzed wojny, z wizytą u nas na ulicy Częstochowskiej. Ludwik ze swojego pokoju wynosi obrazy Józia zwiezione z Józefowa.
Po spotkaniu Ludwik ją odprowadza, a ja korzystam z okazji, żeby z bliska obejrzeć rozstawione obrazy. Zafascynowana studiuję lewy, dolny róg dużego płótna przestawiającego lożę teatralną. W tym rogu była poręcz pokryta pluszem o czerwonej płomiennej czerwieni. Ale czym to było zrobione. Tłuste czernie, fiolety, głębokie amaranty, a tej jasnej czerwieni drobina!!!
Po powrocie Ludwik zastaje mnie na czworakach z nosem przy poręczy (też wąchałam). Chcąc sprzątnąć obrazy, trafia na mój protest:
„Zostaw je, chcę jeszcze popatrzeć”.
Po latach powiedział, że do tamtej chwili byłam dla niego córką siostry, a wtedy zobaczył we mnie człowieka i to interesującego. Zaczęłam malować, a Ludwik zajął się moim wychowaniem.
To jest początek mojej świadomej, pasjonującej i bardzo trudnej pracy”.
Ludmiła Murawskiej-Péju urodzona w 1935 roku pierwszy raz spotkała Czapskiego w jego pracowni na Filtrowej 83 w Warszawie. Opisuje to dokładnie w tej książce. Mała dziewczynka, która na zawsze zapamiętuje jego … „czerwone oczy”.
Żyła wśród obrazów. Obrazów Czapskiego, ale też innych malarzy tego czasu.
„Nad moim tapczanem „Amarylisy” Józefa. Obok nich, ale już za moja głową, duży portret Ludwika. Dziwny. Pionowe płótno. Siedząca postać do kolan. Ręka z papierosem oparta o stolik z popielniczką. Ubrany w coś, co mogłoby być szlafrokiem, ale raczej było kanarkowo cytrynową udrapowaną tkaniną. Na głowie cynobrowa mycka.
Myślę, że Józefowi bardzo chciało się malować te żółcie i czerwień, dlatego taka aranżacja. Do tego obrazu miałam stosunek chłodny. Może właśnie z powodu tych żółci i czerwieni, które mi tak nie pasowały do Ludwika”.
Niestety obrazy Czapskiego wojna zastąpiła ogniem, głodem, brakiem koloru. Tragiczne losy rodziny.
Miała niespełna 5 lat, kiedy jej ojciec zachorował i umarł.
„Nie mogłam sobie wyobrazić, że naprawdę nigdy nie wróci. Godzinami wpatrywałam się w otwarte drzwi do przedpokoju, którymi na pewno wejdzie po dalekiej podróży. Nie mógł przecież na zawsze zostawić mnie i moją matkę, tak przez niego kochane. Pamiętam ojca siedzącego w fotelu i czytającego. Kiedy zdarzało się, że matka przechodziła obok, chwytał ją za rękę i tę rękę całował.
Z czasem zaczęłam pojmować, że nigdy nie będę siedziała na jego kolanach i bawiła się tajemniczymi, metalowymi przedmiotami doskakującymi i przywierającymi do magnesu, i bryłą bursztynu po potarciu palcem przyciągającą skrawki papieru.
Już nigdy….
Po kilku latach ojcem zaczęłam nazywać Ludwika Heringa – brata mojej matki”.
Adolf Rudnicki
„W lipcu czterdziestego pierwszego roku zmarł mój ojciec a młodszy brat matki i Ludwika – Leonard zginął w Oświęcimiu. Z zawiadomieniem o śmierci przysłano jego zegarek i dowód osobisty. Fotografię Leonarda Ludwik zamienił na zdjęcie Adolfa Rudnickiego. Adolf przed lustrem gładził włosy i uczył się mówić do mojej babci: – Mamo, mamo. Ja ćwiczyłam Al, Al, bo słowo wuj przychodziło mi z trudem i bałam się groźnej pomyłki.
Sąsiedzi i administratorka znali Leonarda, więc Adolf nie mógł mieszkać u nas na Częstochowskiej. Wynajął pokój gdzieś na Żoliborzu, a potem blisko na Mochnackiego („Uśmiech żandarma” związany z tym adresem). Dużo jednak u nas przebywał”.
Ludmiła wspomina też wielką miłość Adolfa, Felicję. Dużo jest o nim w tej książce.
Tragiczne losy wojenne. Wojna, widok palącego się getta odciśnie ślad na jej malarstwie. Została wraz z rodziną wypędzona z mieszkania do obozu na Zieleniaku, potem przebywała w Pruszkowie. Była bliska śmierci głodowej. Udało się jej rodzinie przedostać do wsi Mały Brzozów pod Milanówkiem, potem dotarła do Radomia, potem do Łodzi. I powrót do Warszawy…
Po wojnie rozpoczęła studia na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie u Artura Nacht-Samborskiego. I był teatr. I Białoszewski. I Marcel Péju…
Marcel Péju i jego matka
Wydawałoby się, że pierwsze w 1959 roku spotkanie z dziennikarzem, wydawcą i sekretarzem pisma Sartre’a „Les Temps modernes” w mieszkaniu Mirona Białoszewskiego przy pl. Dąbrowskiego 7, gdzie Marcel siedział na podłodze i oglądał spektakl, a potem zamienił z nią kilka słów to nic nieznaczące wydarzenie. A jednak. Spotkali się po latach, w Paryżu, kiedy ona w 1966 roku – po wielu perypetiach z otrzymaniem zgody na wyjazd zagraniczny – zawitała do stolicy Francji. Był jedną z trzech osób (poza Elżbietą Colin i Piotrem Rawiczem), którą zaprosiła na rue Lamandé, gdzie udostępniono jej hangar na jeden wieczór teatralny. Pokazała tam wtedy Ofelię i Szajloka. W 1980 roku – po wielu latach związku – poślubiła go i zamieszkała w Paryżu.
W książce znajdujemy opowieść nie tylko o Marcelu, ale także – przepiękne – wspomnienie o jego matce, która była… rzeźbiarką. Opowieść o niej przywraca tym samym pamięć o niej, bo przecież gdy się wpisze w wyszukiwarkę Marthe Péju inżynieria nic nie pokazuje. Od dzisiaj to się zmieni… Dzięki Ludmile, jej synowej. Wspomnienie wzbogaca rodzinnymi zdjęciami, na których są także dzieła, które wyszły spod palców Marthe Péju. Bezcenne.
Malarstwo
Malarstwo Ludmiły Murawskiej – Péju czeka na solidną monografię. Liczne portrety, obrazy namalowane pod wpływem wydarzeń wojennych, martwe natury. I opowieści o obrazach, których w tej książce nie ma, bo autorka skupia się na czasach, które dzisiaj są już historią Polski i jej historią, bolesnym przechodzeniem przez czas II wojny światowej i potem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, w której musiała żyć i zmagać się z codziennością autorka „Wolności w łupinie orzecha”.
Wydawnictwo Czarna Owca obdarzyło nas tą opowieścią.