Z Maciejem Morawskim spotykam się w Paryżu , w październiku 2015 r. o godz. 16.00 w kawiarni niedaleko Porte de St Cloud. Przychodzę wcześniej, bo lubię czekać na gości, z którymi chcę porozmawiać o Józefie Czapskim. Jest piękna słoneczna niedziela. Zajmuję miejsce na zewnątrz kawiarni. Czekam…
Mam przy sobie książkę – dziennik Macieja Morawskiego „Dwa brzegi [Zapiski Weterana Zimnej Wojny] t.1 (marzec 2009- lipiec 2010)” wydaną przez Instytut im. Stefana „Grota” Roweckiego w Lesznie w 2015 r. Od wielu lat czytam zapiski Macieja Morawskiego prowadzone w internecie, Autor jest chyba najstarszym polskim blogerem (jakby teraz go nazwano), gdyż pisze swój dziennik internetowy od stycznia 2009 roku. Wytrwale. Prawie codziennie. To świetny materiał dla historyków, a także dla politologów, gdyż znaleźć tu można bieżącą analizę sytuacji politycznej na świecie. Pan Maciej Morawski przynosi na nasze spotkanie drugi tom dziennika – dopiero co wydany – obejmujący okres sierpień 2010 – lipiec 2011), który dedykował Józefowi Czapskiemu.
Mój rozmówca urodził się w 1929 r. i jest synem Kajetana Dzierżykraj – Morawskiego ambasadora rządu Rzeczpospolitej Polskiej na uchodźstwie w Paryżu, oficjalnie uznawanego przez Francję do początku lipca 1945. Po cofnięciu uznania Rządowi RP jego ojciec pozostał we Francji jako (nienazwany tak zresztą oficjalnie) „Ambasador Wolnych Polaków” – przedstawiciel polskiego ośrodka politycznego emigracji w Londynie. Na polecenie Generała de Gaulle’a miał do śmierci francuską „kartę dyplomatyczną” à titre personnel (pobytowa karta dyplomatyczna). Generał de Gaulle stwierdził, że zawsze był gotów przyjąć trzech Polaków: Generała Władysława Andersa, Kajetana Morawskiego i Józefa Czapskiego. Wspomniał o tym Jerzy Giedroyc w swojej „Autobiografii”.
Ela Skoczek: Jesienią 1946 r. przyjechał Pan do ojca do Francji wraz z matką. Przerwał Pan studia w Poznaniu na Uniwersytecie Adama Mickiewicza (psychologię).
Maciej Morawski: Tak, przyjechałem do Francji i byłem nastawiono lewicowo. Miałem wtedy nadzieję, że wrócę do Polski. Matka moja bardzo chciała wrócić. Po opuszczeniu przez ojca ambasady (lipiec 1945) mieszkał on u swych kuzynów Mycielskich. Gdy przyjechałem z matką do Francji mieszkał już pod Paryżem w Chaville. Tam zamieszkałem. Biura mego ojca, biura Ambasady Wolnej Polski, zwanej Ambasadą Polską BIS mieściły się w Paryżu. Wtedy ojciec zatrudniał dwie osoby: Jana Siemieńskiego i Zanetę Zabiello . Później ojciec wynajął willę na 20 Bd Maillot Neuilly sur Seine. Tam mieszkaliśmy i ojciec miał swe biura. Potem pod koniec 1949 r. przenieśliśmy się wraz z biurem ojca do Paryża, na 174 rue de l’Universite, do mieszkania, w którym wcześniej – dzięki uprzejmości mego ojca mieszkali Czapski i Władysław Wolski. To było niewielkie mieszkanie.
Wiosną, najpewniej końcem kwietnia 1947 r. Maciej Morawski poznaje Józefa Czapskiego. Kosił wówczas trawnik przy domu w Chaville, gdy pojawił się autor „Na nieludzkiej ziemi”, który przyszedł do jego ojca. Maciej Morawski wspomina, że w czasie tej wizyty Czapski zainteresował się jego osobą i przeprowadził z nim rozmowę. Czapski miał wówczas 51 lat, a Morawski – 18 lat. Ślad tego spotkania znajdujemy w liście Józefa Czapskiego do Jerzego Giedroycia (z 6 maja 1947 r.):
„Miałem niedawno spotkanie z jednym młodzikiem z kraju 17-letnim, które zrobiło na mnie wrażenie rewelacyjne. To był pierwszy człowiek z Polski, w którym wyczułem zupełnie nowe podejście do zagadnień, zupełny brak naszych urazów i zrozumiałem, że w jakikolwiek sposób ale z tymi ludźmi trzeba iść. Ten chłopak, który prowadził wychowanie socjalistyczne w Kościanie, należy do PPS i mówi, że się po angielsku nie zamierza uczyć, bo mu wystarcza niemiecki i francuski, mówi mi jednocześnie, że trzeba się zaczepić o Karolka [de Gaulle’a], bo to jedyny sposób uratować tutejszą młodzież przed rozkładem (młodzież polską), a obok tego chce jechać do Niemiec, bo go poza sprawą polską interesuje przede wszystkim teren niemiecki, ukraiński i Żydzi. Pytam go: czy pan wyobraża sobie, że z tymi granicami można rozmawiać z Niemcami? Ależ naturalnie, odpowiada mi. Ale trzeba z nimi rozmawiać na płaszczyźnie europejskiej i to z endekami. Wtedy zagadnienie granic przestaje być tak ostre (…) A teraz Cię zastrzelę zupełnie: ten genialny młodzieniec jest synem człowieka tak genialnego jak Kajtuś. Kiedy powiedziałem Kajtusiowi, że jestem zupełnie zafrapowany inteligencją jego syna, poczłapał zębami i powiedział: za poważny, „to jest właśnie bieda, starzy są za mało poważni, a młodzi zanadto”. Robię duży błąd, że Ci to wszystko opisuję, bo czuję, że zbudujesz na tym 1700 pomysłów i to w chwili kiedy jesteśmy w ślepej ulicy. (…)”.
Maciej Morawski: W liście pojawiła się pewna nieścisłość: nigdy nie byłem członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej, natomiast jest prawdą, że w Kościanie działał w OMTUR. Po przyjeździe do Francji po pewnym czasie związałem się z chadekami. Moje ówczesne poglądy, o których wówczas mówiłem Czapskiemu, wynikały z tego, że czułem, że w interesie Polski jest dogadywanie się z Niemcami i z Ukraińcami Szczególnie ważnym zdawał mi się dialog z Żydami; przezwyciężanie sporów i przeszłości. Uważałem, że polscy Żydzi są jakby drogą do propagowania polskiej kultury w świecie, do budowania pomostów także i gospodarczych między Polską a światem. Ta „ślepa ulica” to trzeba pamiętać, jest czas kiedy Czapski wraz z Giedroyciem myślą o tym , co dalej z Instytutem Literackim… Przyszłość stoi pod znakiem zapytania, bo musi się przenieść z Rzymu, gdyż tam nie ma nabywców na książki. Żołnierze polscy nie mają pieniędzy.
Czapski tak wspomina ojca Macieja Morawskiego, Kajetana:
„Kiedy przyjechałem do Paryża w roku 1945 i odwiedziłem go [Kajetana Morawskiego] po raz pierwszy, wydał mi się banalnym dyplomatą. Po 28 latach Paryża (pisze to w 1973 r. – przypis redakcji) wstydzę się takiego płytkiego o nim sądu, nie tylko, że go pokochałem, ale coraz bardziej odczuwałem jego rzadkie zalety umiaru (to przeważnie źle widziana zaleta) wielkiej kultury wewnętrznej i jakiejś cichej, wiernej, namiętnej miłości kraju”.
Kontakt Macieja Morawskiego z Józefem Czapskim trwał cały czas od spotkania w Chaville, ponieważ malarz był w stałym kontakcie z jego ojcem i często u nich bywał. Ich spotkania nabrały jednak intensywności na początku lat pięćdziesiątych. Czapski zaczął kształtować intelektualnie młodego Morawskiego. Ich relacje można nazwać relacją mistrza z uczniem.
Maciej Morawski: Czapski się naprawdę o mnie i mych rodziców troszczył. Znał nasze kłopoty, związane ze skłonnościami depresyjnymi mej matki. Oboje moi rodzice mieli do Czapskiego bezgraniczne zaufanie. Jego opieka w tych latach polegała na kształtowaniu moich zainteresowań literackich. Całą wielką literaturę światową poznałem dzięki Czapskiemu. On mówił mi o swoich ulubionych autorach: zafascynowany Dostojewskim, polecał mi także Bernanosa (np. Journal d’un curé de campagne), Norwida. Był jego admiratorem. Gdy pisał do mnie listy, często pojawiały się w nich cytaty z Norwida. Czapski wciągnął mnie w intelektualne sfery Paryża. Dzięki niemu zrozumiałem wielkość Mauriaca, Malraux, oraz Marcela Prousta. Poznałem Curzio Malaparte, Julien Greena, dziennikarza Roberta de Saint-Jean i wielu innych. Chodziłem z Czapskim na spotkania do księgarni Des amitiés Française. Pamiętam taką anegdotę. Podczas przyjęcia pewien Polak chciał koniecznie poznać Mauriaca. Podszedł do mnie, by powiedzieć, że w tłumie gości nie odnalazł Mauriaca, bo cały czas z nim gadał jakiś stary nudziarz o skrzeczącym głosie. Owego polskiego młodzieńca „aż zatkało”, gdyśmy mu powiedzieli, że ów „nudziarz” to właśnie był François Mauriac.
Ela Skoczek: Wprowadził Pana w świat literatury. Czy także próbował pokazać Panu świat jemu bliski, czyli świat malarstwa, sztuki?
Maciej Morawski: Spędzałem z nim sporo czasu. Często, w sobotę po obiedzie, jeździłem do niego, do Maisons-Laffitte, jeszcze na Av. Corneille. Czapski namalował mój portret w 1953 r. Pozowałem mu do niego w Maisons-Laffiitte. Wykonał też trochę rysunków. Zabierał mnie bardzo często do muzeów, galerii,. Zawiodłem jednak jego nadzieje, gdyż moja znajomość malarstwa była słaba i nie mogliśmy na te tematy rozmawiać. Jednak wiele jego tekstów pisanych później na tematy malarskie wniosły wiele w moją znajomość malarstwa, poglądy na temat sztuki. Jego najlepszym rozmówcą na temat sztuki, literatury, malarstwa był jego ukochany przyjaciel Kot Jeleński.
Ela Skoczek: Czapski – jak wynika z listów , które są w Muzeum Narodowym w Krakowie – przez jakiś czas mobilizował Pana i pragnął, by Pan uwierzył w swoje możliwości?
Maciej Morawski: W tym okresie przeżyłem okres depresji nerwowej, związałem się z paryskim środowiskiem intelektualno-artystycznym, z awangardą, głównie kręciłem się po dzielnicy Saint-Germain-des-Pres, dopiero w czasie roku szkolnego 1953-54, będąc stypendystą w Kolegium Wolnej Europy w Strasburgu, pisząc pracę naukową o stachanowizmie w Polsce, zrozumiałem, że celem mego życia jest walka o wolność Polski i zdemaskowanie komunizmu.
Ela Skoczek: Co zawdzięcza Pan Czapskiemu?
Maciej Morawski: Był człowiekiem, który nauczył mnie doceniać fakt, że mogłem mieszkać w Paryżu i wtedy tu o wolną Polskę walczyć. Ale co najważniejsze – Czapski wpoił mi świadomość, że Paryż to w wielu oczach stolica artystyczno-kulturalna świata i że to ośrodek żywo interesujący się innymi i polskim życiem intelektualnym. Kiedyś powiedział mi, że „Kultura” naprawdę wiele intelektualnie zawdzięcza francuskiemu zapleczu… Czapski, podobnie jak mój ojciec był bardzo świadom „prapolskich” sympatii de Gaulle’a. Obaj też wysoko cenili wielu wybitnych Francuzów, np. Andre Malraux, Gastona Palewskiego, Jean’a Laloy, Roberta Rochefort.
Ela Skoczek: W 1950 r. w Berlinie, zorganizowano Kongres Wolności Kultury – przedsięwzięcie zachodnich intelektualistów, mające na celu przeciwdziałanie wpływom komunistycznym w Europie Zachodniej. Podczas otwarcia Kongresu przemawiał Józef Czapski. Uczestniczący w obradach Kongresu przedstawiciele „Kultury”, Czapski i Giedroyc, wystąpili z inicjatywą powołania na terenie Europy Zachodniej uczelni, na której wyższe wykształcenie mogliby zdobywać młodzi emigranci pochodzący z krajów bloku wschodniego. Inicjatywę udało się zrealizować w 1951 r., kiedy to w Strasburgu powstał Collége de l’Europe Libre.
Maciej Morawski: Od lipca 1953 r. byłem stypendystą Kolegium Wolnej Europy. Studiowałem wtedy na tamtejszym uniwersytecie w Strasburgu, przygotowując pracę w ramach Wyższych Studiów Europejskich o metodach zwiększania wydajności pracy ludzkiej w Polsce, czyli o stachanowizmie. Ta praca szalenie podobała się Amerykanom, którzy chcieli mi ufundować stypendium w USA. Z powodu obrzydliwego donosu, że jestem homoseksualistą i że w Polsce byłem groźnym komunistą, stypendium mi nie przyznano. Czapski bardzo interesował się tym okresem mojego życia. Krytykował, niestety, Kolegium Wolnej Europy, gdyż zarzucał mu wówczas, że Amerykanie spłaszczyli ten pomysł. Według Giedroycia i Czapskiego miała to być elitarna szkoła, której studenci mieli być w przyszłości kadrą (liderami) na Europę Wschodnią i Środkową. Jednak formacja ideologiczna nie była realizowana tam zgodnie ich pomysłem i w pewnym sensie projekt ten to było swoistą pomyłką.
Ela Skoczek: Czapski w liście napisanym do Pana w 1973 roku, w nawiązaniu do informacji o Sołżenicynie i Sacharowie, wspomina, że to Pan jako pierwszy zatelefonował i powiedział mu o śmierci Stalina.
Maciej Morawski: 5 marca 1953 r. zadzwonił do mnie słynny francuski dziennikarz Robert de Saint-Jean i przekazał mi wiadomość o śmierci Stalina. Ja z kolei po chwili zadzwoniłem do Józefa Czapskiego, do Maisons – Laffitte. Powiedział mi wtedy, że to koniec pewnej epoki, że to co zaszło winno mnie zmobilizować do walki, ale dopiero po kilku latach to w pełni zrozumiałem.
Ela Skoczek: Pracował Pan w Radiu Wolna Europa. Giedroyc miał napięte stosunki z RWE w Monachium. Czapski natomiast był obecny na falach RWE uczestnicząc w wywiadach i rozmowach.
Maciej Morawski: Giedroycia poznałem w latach pięćdziesiątych. W 1962 r. opublikowałem w Kulturze nowelę „Champs Elysées”, 1963 i 1964 r. nowelę „Jacek” oraz raport pt. „Nowa emigracja do Francji”. Byłem jednym z niewielu, który – przed 1965 rokiem, zanim zacząłem pracę w Wolnej Europie – miał legitymację prasową wydaną przez Jerzego Giedroycia. Z redaktorem, gdy pracowałem dla RWE starałem się utrzymywać pozytywne kontakty, nie wnikając w jego konflikt z dyrekcją w Monachium. Dzielił się on ze mną materiałami, które do niego docierały, a które były na tyle aktualne, że wydrukowanie ich w miesięczniku „Kultura” traciło sens. Wtedy ja te informacje wysyłałem do Monachium. Także do Józefa Czapskiego przyjeżdżały z Polski różne osoby i on kontaktował mnie z nimi i ja od nich często uzyskiwałem niezwykle ciekawe informacje o tym, co w PRL zachodziło i te informacje – w formie raportów – wysyłałem także do Monachium. Jan Nowak – Jeziorański w 1965 r. zachwycony tymi raportami zatrudnił mnie na stałego korespondenta. Wówczas Urząd Bezpieczeństwa, bardzo inwigilował tych, którzy – tak jak ja – pozyskiwali informacje z Polski, a także o tym, co dzieje się wewnątrz partii. Czapski wiedział o tym, że jestem celem służb i że mnie prześladują. Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy. On znał metody pracy: oczerniania i oddziaływania psychologicznego na osoby inwigilowane. Uważano mnie za szpiona. Józio, by mnie pocieszyć mawiał: „Nachrichtendienst ist ein Herren Dienst”. Należałem do zespołu mego ojca do zespołu Ambasady Wolnej Polski w Paryżu tak zwanej Ambasady Polskiej BIS i siłą rzeczy będącej solą w oczach PRL i peerelowskiej ambasady we Francji. Czapski cenił moją pracę korespondenta. Te moje raporty Amerykanie po pewnym czasie kazali palić, ja natomiast – wbrew przepisom pracy w Wolnej Europy – kopie niektórych słałem do Giedroycia. Te kopie ocalały w Archiwum Instytutu Literackiego. Gdzieś od roku 1967 czy 1968 oprócz pracy informacyjnej musiałem też prowadzić audycje.
Ela Skoczek: W tym okresie rzadziej spotyka się Pan z Czapskim…
Maciej Morawski: Miałem wówczas bardzo dużo pracy, a w 1968 roku ożeniłem się i w tym okresie mój kontakt z Józefem Czapskim znowu osłabł. Wtedy już Czapski mniej interesował się polityką i działalnością społeczną. Zajął się malarstwem. Moją pasją była walka polityczna, Józefa Czapskiego pochłonęło malarstwo.
Ela Skoczek: Organizował Pan odczyty, w czasie których Czapski mówił o Katyniu.
Maciej Morawski: Tak, nie było to łatwe. Temat Katynia nie był mile widziany we Francji. Pomagała mi w organizacji tych odczytów La Mesnie du Roi – organizacja młodych wówczas francuskich monarchistów spod znaku „Hrabiego Paryża”. W niej do naszych bliskich przyjaciół zaliczał sie hrabia François de Lagasnerie. La Mesnie du Roi i François de Lagasnerie popierali „Ambasadę Wolnej Polski” mego ojca. Joël Broquet wybitny, lecz nieco młodszy, działacz z tego kręgu później bardzo pomagał polskim federalistom i redaktorowi czasopisma „Polska w Europie” Jerzemu Jankowskiemu (założycielowi organizacji o nazwie Wspólnota Francusko – Polska, mającej na celu obronę interesów moralnych, socjalnych i politycznych obywateli francuskich polskiego pochodzenia). Pamiętam odczyt Józia o Katyniu w polskim, wtedy istniejącym klubie gdzieś koło paryskiej opery. Przybyło tam 50 młodych francuskich studentów. Po odczycie wywiązała się długa dyskusja, dyskusja bardzo na poziomie.
Ela Skoczek: Według Pana wiedzy, jaka była rola Józefa Czapskiego w tworzeniu Instytutu Literackiego?
Maciej Morawski: Powiedziałbym teraz po latach, że najważniejsza. Anders bardzo cenił Czapskiego. To Józef Czapski zaangażował Giedroycia do Wydziału Propagandy Armii Polskiej na Wschodzie i tak naprawdę ukształtował karierę Giedroycia. Dzięki temu okresowi mógł on nawiązać szereg kontaktów w armii, co pomogło mu potem zdobyć zaufanie Andersa i w konsekwencji dostał zadanie stworzenia Instytutu Literackiego. Należy pamiętać, że to Czapski dzięki znajomości z Andersem przełamał falę obrzydliwych ataków godzących w Giedroycia od czasów rumuńskich. Do odparcia owych absurdalnych zarzutów bardzo istotnie przyczynił się też ambasador Roger Raczyński, z którym współpracował jeszcze przed wojną. Rzecz jasna, w owych narodzinach Instytutu Literackiego Józef Czapski odegrał kluczową rolę, mimo że w tym pierwszym roku działania Czapski nie należał oficjalnie do zespołu. Tworzyli go (poza Giedroyciem) Gustaw Herling-Grudziński oraz Zofia i Zygmunt Hertzowie. Instytut pierwszą siedzibę miał w Rzymie. Kiedy zlikwidowano wojsko we Włoszech w 1947 r. przyszłość Instytutu Literackiego stanęła pod znakiem zapytania. Ze względu na to, że Czapski był przedstawicielem II Korpusu w Paryżu (od 1945 r.) i już z lat przedwojennych miał tu wiele kontaktów – wydawnictwo z Włoch przeniosło się nie do Anglii, lecz do Francji w lipcu 1947 r. m.in. też dlatego, że pierwszym punktem wsparcia był Hotel Lambert, gdzie miała siedzibę placówka II Korpusu kierowana przez Czapskiego. Co prawda Giedroyc z Hertzami mieszkał na początku w niewielkim hoteliku przy rue de Ecoles, jednak po jakimś czasie Czapski wskazał na miejsce, gdzie potem była pierwsza siedziba „Kultury” – dom – ruderę przy 1 avenue Corneille. Tam były magazyny zajmowane przez II Korpus i siostrzeniec Czapskiego Jerzy Łubieński zawiadywał tymi magazynami z ramienia placówki Czapskiego.
Ela Skoczek: Bez pomocy i zaangażowania Czapskiego nie byłoby możliwe kupienie także domu przy 91, avenue de Poissy w Maisons- Laffitte w 1954 r. Finansowo wsparli wtedy Instytut Literacki: Gilles de Boisgelin (mąż Jolanty z Wańkowiczów, przyjaciółki Józefa Czapskiego) oraz Stefan Zamoyski (bliski znajomy Czapskiego z Hotel Lambert), który namówił milionera południowoamerykańskiego Lopeza, by ten pożyczył bezprocentowo pieniądze na kupno domu. Za radą Berenbaua, którego poznał wcześniej Józef Czapski, zespół „Kultury” ogłosił zbiórkę pieniędzy na dom także wśród czytelników. Dom kosztował – jak podaje Giedroyc – 6 milionów 800 tysięcy starych franków. Wygląda więc na to, że te osobiste kontakty były bardzo ważne i kluczowe w załatwianiu spraw nazwijmy to bytowych.
Maciej Morawski: Na pewno. Rola Czapskiego w tworzeniu Kultury była kluczowa. Czapski był w pewnych sferach i nadal jest niedoceniany. Opisuje się go jako jałmużnika, pomagiera Giedroycia. Jednak to Czapski, jego stosunki, zaufanie, jakie budził w elitach Francji, USA, wśród intelektualistów na świecie (np. Rosja, Włochy) pozwoliły Kulturze się zrodzić i funkcjonować. Czapski wiedział jaką ma siłę przebicia na polskim terenie Giedroyc i pismo. Wierzył w koncepcje Giedroycia i plany, w jego walkę i umiejętność właściwych działań w szybko zmieniającej się sytuacji w kraju i na świecie. Istotne jest w tym wszystkim, że na pewno do 1960 r. , a może i jeszcze dłużej tą swą wiarę w Giedroycia, który nie umiał się poruszać wśród zachodnich decydentów, Czapski zaszczepiał i przekazywał kluczowym w danym wypadku osobom. Uzyskiwał więc odpowiednie zezwolenia od władz francuskich, świetnie umiał rozmawiać z ministrami. Od początku, gdy przeniósł się Instytut Literacki do Paryża, Czapski wykorzystywał swoje znajomości w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. To Czapski także łagodził konflikty np. między Andersem a Giedroyciem. Należy pamiętać, że Instytut Literacki został stworzony i finansowany do pewnego czasu przez pieniądze pochodzące od Andresa. Gdyby nie było Czapskiego , nie doszłoby do powstania Instytutu Literackiego i Kultury. Miejmy tego świadomość.
Ela Skoczek: W Archiwum Instytutu Literackiego w Maisons – Laffitte jest list (z 1947 r.) Gustawa Herlinga – Grudzińskiego do Jerzego Giedroycia, z którego wynika, że pomysł na utworzenie pisma „Kultura” był… Herlinga. On przekonywał do tego Giedroycia. Pisał do niego: „Ostatecznie Kultura – zarówno w okresie, kiedy ją wymyśliłem, jak i w okresie kiedyśmy ją robili – stała mi się bardzo bliska”. W innych źródłach czytamy: „Herling twierdził, że koncepcja założenia pisma, a nie tylko wydawania książek była jego, nie Giedroycia. ” – cytuję za A. Kobos.
„Giedroyc sceptycznie patrzył na pomysł uruchomienia wówczas pisma Kultura. Zajęty niepewnymi losami wydawnictwa, wobec pomysłu Herlinga zachowywał rezerwę. Grudziński wówczas namówił Giedroycia, by w pierwszym numerze pojawili się razem jako redaktorzy” (cytuję za Zdzisławem Kudelskim).
Czy wie coś Pan na temat idei pisma emigracyjnego w środowisku skupionym wokół Andersa?
Maciej Morawski: Trudno mi powiedzieć, czy pismo Kultura wymyślił Gustaw Herling – Grudziński. Trzeba badać źródła, czytać listy i dokumenty, które teraz się pojawiają. Zwłaszcza listy pomiędzy Giedroyciem i Józefem Czapskim. Tam też może być ukryta wiedza „operacyjna” w sprawie pisma. Pomysłów – z tego co wiem, było kilka. O pomyśle pisma innego od emigracyjnych sztancy mówiono w kręgu Józefa Czapskiego. Wówczas wielu emigrantów „szukało nowych dróg”. Mam na myśli Bobkowskiego, rodzinę Vincenzów, mego szwagra Włodka Ledóchowskiego. Dość powszechnie nieco młodsi emigranci o zacięciu intelektualnym wyczuwali potrzebę nowych, nowoczesnych form walki z propagandą sowiecką rozpanoszoną także w Europie Zachodniej. Wyczuwano, że idzie nowe, że trzeba działać i pisać inaczej niż dotychczas, umieć prowadzić „skuteczny dialog” z sferami myślącymi świata zachodniego i trafiać do umysłów elit krajowych, zręcznie wprzęganych do czerwonego rydwanu przez Borejszę. Zarzucano „polskiemu Londynowi ” brak imaginacji i rozmachu, powtarzanie do znudzenia zawsze tych samych protestów, wreszcie brak poczucia przemian jakie nadeszły, pchnęły życie intelektualne i „ideowe” świata na tor bardzo inny od poprzedniego. Stąd pomysł na pismo wisiał w powietrzu. Giedroyc świetnie potem to pismo prowadził, razem oczywiście ze współpracownikami. Sam pomysł to przecież nie wszystko, ważna jest realizacja pomysłu.
Ela Skoczek: Gdy bywał Pan w Maisons – Laffitte np. już w latach sześćdziesiątych, to wtedy prowadzono dwa gospodarstwa: jedno na górze Maria z Józefem, a pozostali mieszkańcy Kultury drugie – na dole domu. Odczuwali ten podział ci, którzy ich wtedy odwiedzali. Nawet Maria Dąbrowska tak opisała w swoim dzienniku rozmowę z Kotem Jeleńskim:
„Jest taka sytuacja , że ludzie są i ich nie ma. Zjawiają się, potem znikają. Pan się domyślam . do czego jest to aluzja? On pytająco : do <<Kultury>>?
-Tak. Wymagało pięknej dyplomacji z naszej strony, a niesamowitych krygów z tamtej, abyśmy mogły być i na dole, i na górze.
– Nie! Panie były i na dole i na górze? No to akt wielkiej odwagi!”
[M. Dąbrowska, Dzienniki powojenne 1960-1965, s. 61-64. Zapis z 18 kwietnia 1960 i z 19 kwietnia 1960 r.].
Czy odczuwał Pan tę atmosferę, gdy przyjeżdżał Pan do Maisons – Laffitte?
Maciej Morawski: Józio ufał mojej dyskrecji, wiele, bardzo szczerze mi opowiadał. Tak więc, od podszewki znałem problemy i życie domu, zespołu. Czapski był zarazem człowiekiem niesłychanej dyskrecji i nie mówił mi o konfliktach osobistych np. między nim a Giedroyciem. Wiem, że Giedroyciowi nie podobało się to, że Czapski odsuwał się od pewnego momentu od działalności w Kulturze, tej związanej z pozyskaniem środków, z zabieganiem o fundusze. Nie doceniał tego, że Czapski wchodzi w malarstwo i nie podobało mu się, że przestaje być Ambasadorem Kultury. Giedroycia drażniło też trochę to, że Czapski był bardziej liberalny w ocenie ludzi i nie potrafił stanąć po jego stronie w sytuacji konfliktowej. Czapski bywał u przyjaciół, znajomych, z którymi Redaktor miał mniejszy kontakt. Także fakt, że Czapski utrzymywał kontakty z ludźmi z Radia Wolna Europy i m.in. z moim ojcem, Marią Czapską i Konstantym Jeleńskim brał udział w Paryskim Klubie Dyskusyjnym RWE, to go nie zachwycało. Ojciec mój znał Jerzego Giedroycia jeszcze z lat, gdy ten ściśle współpracował z Rogerem Raczyńskim (najbliższym przyjacielem mego ojca). O moim ojcu Jerzy Giedroyc nieco złośliwie mawiał: „ma wielkie stosunki, ale nic z tego nie wynika, bo uważa, że wszelka akcja jest przedwczesna”. Ojciec miewał z Giedroyciem konflikty. Z reguły po pewnym czasie rozładowywał je Józef Czapski. Obaj, Czapski i Giedroyc bardzo się ze sobą przyjaźnili; co nie wykluczało – rzecz jasna – czasem pewnych różnic zdań i poglądów.
Ela Skoczek: Wspomniał Pan na swoim blogu, że otrzymał Pan fotokopię listu z 30 maja 1985 r. napisanego przez Józefa Czapskiego do jego bliskiego przyjaciela francuskiego dyplomaty Jeana Laloya. Informuje w nim, że otrzymał z Zakładu dla Niewidomych w Laskach zaproszenie, by przyjechał na leczenie oczu (Czapski wtedy zaczął ślepnąć). Podkreślił, że to pretekst, bo jego oczu nie da się wyleczyć. Czapski ma jedynie paszport uchodźcy politycznego, na którym jest napisane: „ważny na wszystkie kraje poza Polską”. Pyta Jeana Laloya, czy jest szansa na uzyskanie takiego dokumentu, który pozwoli zachować paszport uchodźcy i udać się do Polski. Magdalena Grochowska pisze w biografii Giedroycia, że gdy ten dowiedział się, że Czapski chce wyjechać do Polski , bardzo się obruszył… Czy to może oznaczać, że chciał wrócić do Polski na starość i zamieszkać w Laskach? Otrzymałby tu na pewno doskonałą opiekę…
Maciej Morawski: Na pewno, ale chodziło wówczas o projekt wizyty w Polsce pod pretekstem leczenia oczu, które de facto były nieuleczalne. W Laskach, w Zakładzie dla Niewidomych (którego współzałożycielem był, wówczas już nieżyjący bardzo bliski przyjaciel autora „Oka” z lat dawnych, Antoni Marylski) Józef Czapski chciał się spotkać z poważnie chorą swoją siostrą, która nie była już w stanie przyjechać do Maisons – Laffitte. Podróż była dla niej wykluczona. W Laskach mieszkała też córka drugiej siostry Czapskiego, która bardzo namawiała go na przyjazd. Mowa była wtedy o wizycie dwu lub trzymiesięcznej. Ów projekt wyjazdu do Polski wywołał niepokój jego przyjaciół. Giedroyc obawiał się, że Wojciech Jaruzelski wykorzysta taką wizytę dla celów propagandowych i zechce światu pokazać, że jest wspaniałomyślny, że człowiek z Kultury odwiedza Polskę, że chyba nie jest tak w kraju źle.
Ela Skoczek: Czapski zmarł 12 stycznia 1993 r. o godz. 11.30. Stanisław M. Przybyszewski pisze w swojej książce: „Opowiadały mi kuzynki Czapskiego, córki Ludwika Łubieńskiego, siostry Łubieńskie – Rula, Qaba i Anna, które uczestniczyły w uroczystościach pogrzebowych o ostatnim, pośmiertnym żarcie zmarłego: – Wuj Józio miał niespotykane poczucie humoru, kpił ze wszystkich i ze wszystkiego, pozwalał też na kpiny z siebie. Miał ponad dwa metry wzrostu, był chudy jak szczapa i to także dawało powody do uśmieszków na jego temat. Otóż grabarze wykopali na cmentarzu standardowy grób, a gdy przyszło do spuszczania trumny do dołu grobowego, okazało się, że trumna jest za długa i nie zmieści się. W tej sytuacji trumnę postawiono koło grobu, a grabarze przez dobrych kilka minut powiększali dół i dopiero wtedy uroczyście zakończono pogrzeb wuja. Zabrani żałobnicy szeptem przekazywali sobie informację: – to ostatni żart Józia…” Czy był Pan na pogrzebie Czapskiego i pamięta taką sytuację?
Maciej Morawski: Tak, byłem. Niewiele już pamiętam z tej uroczystości. Pamiętam jedynie, że rzeczywiście grób okazał się za mały i musiano go w czasie uroczystości pogrzebowej przedłużać.
Ela Skoczek: Dziękuję za rozmowę.
Paryż, październik 2015