„W naszym domu Kultury pierwsza trumna. Śmierć Zygmunta Hertza. Współzałożyciel Kultury, towarzysz najbliższy! Nieustannie aktywny od pierwszego dnia jej powstania. Przecież prawie 30 lat przeżyliśmy z nim pod jednym dachem, a od ile dawniej wiązały nas wspólne wędrówki od Buzułuku po Bliski Wschód i Włochy. Po słowach wypowiedzianych przez księdza Sadzika w kościele, skąd Zygmunta wyprowadziliśmy dumnie i ze łzami na cmentarz, po słowach o dobroci Zmarłego, każdy z nas by chciał te słowa właśnie od siebie powtórzyć. Wszyscy jakby teraz dopiero naprawdę zrozumieli kogo tracą, kim był ten wciąż w ruchu, wciąż czymś czy kimś przejęty przyjaciel i łącznik tylu przyjaciół. A przecie pomimo pozoru nie był On człowiekiem łatwym, choć pełnym humoru, wspaniałej żywotności, miał on umysł odruchowo krytyczny, lubić opukiwać, demaskować nasze łatwe zachwyty czy nie dość przemyślane plany, lub bronić zajadle niedocenionych. […] Kiedy dziś przechodzę koło półprzymkniętych drzwi jego pokoju zdaje mi się, że nawet ten pokój tak bardzo go wyraża: ściany zawieszone obrazami jego przyjaciół, kolekcje medali i pamiątki z całego świata mu nadsyłane, meble nieliczne,. ale jakże zadbane świecące aż po kolorowo malowaną skrzynię, aż po zwykłe okno, które Jan Lebenstein przemienił w bardzo kolorowy pełen dziwnych postaci wesoły w witraż”.
A Czesław Miłosz tak napisał we wspomnieniu o Zygmuncie:
„Czym jest nasza przegrana i wygrana, jeżeli to nikogo ani ziębi ani grzeje? Zygmunt martwił się kiedy jego przyjaciołom wiodło się źle, cieszył się kiedy wiodło się dobrze. Jeden z jego ostatnich listów jest triumfalny dlatego, że malarstwo Czapskiego wreszcie na rynku „chwyciło” i zaczął w starości sprzedawać dużo obrazów. I teraz łapię się na myśli, że Zygmunt, świadek moich blasków i nędz, był pierwszym któremu donosząc o jakimś powodzeniu chciałem zrobić przyjemność, jakby zobowiązany jego troską o mnie kiedy byłem na dole. Żyjąc w cywilizacji płynnej, śpiesznej, w której tytuły, nazwiska, sławy przemijają z wielką szybkością, uczymy się cenić więzi osobiste i kiedv ubywa ktoś taki jak Zygmunt, raptem widać, że nic się nie liczy, jeżeli zapłakać ani pochwalić się nie ma przed kim. Zygmunt nigdy nie chorował i dociągnąwszy do siedemdziesiątki w dobrym zdrowiu poczytywał to za osiągnięcie wystarczające samo w sobie.
Muszę tutaj przypomnieć tak niedawną kolację u Jeleńskiego, na której Zygmunt, w przeciwieństwie do reszty biesiadników, pijących wino, wydoił sam jeden butelkę wódki. Odwiozłem go taksówką na Gare St. Lazare i wstąpił na schody, chwiejnie ale sprawnie. Nazajutrz zapytałem go dlaczego to zrobił. „Żeby sprawdzić. Czy mogę”. Razem z tym jednak po stoicku rozważał krótkość czasu i martwił się, nie o siebie. Zastanawiał się też co się stanie z jego kolekcją obrzydliwości: bo, kpiarz niepoprawny i przekorniś, zebrał dużą kolekcję odznaczeń za służalstwo, z różnych epok, w rodzaju carskiego medalu „Za usmirenije polskogo miatieża”. Jakież polskie muzeum ucieszyłby taki zapis? Bilanse robił więc kiedy nic nie zapowiadało jeszcze choroby. Toteż nie zdziwił mnie jego list ze szpitala, po tym kiedy usłyszał, że ma nowotwór i czekał na operację. Nie mam zamiaru wykorzystywać jego korespondencji, to rzecz prywatna, pozwalam sobie tylko zacytować z tego właśnie listu szpitalnego, data 22 luty 1979:
„Sprawy ojczyzny non existing. Na razie spokój. Mało co się dzieje. Z perspektywy operacji za dni kilka jakoś wszystko przeszło na miarę karzełków. Psychicznie czuję się doskonale. Przeżyłem 71 lat, do 1939 w luksusach jak na Polskę -zdążyłem do 31 roku życia mieć 3 samochody, potem ta dróle de guerre, co mam pisać -znasz te okresy trwające do dziś”.
Przypomnijmy jeszcze fragment homilii, którą nad trumną Zygmunta Hertza wygłosił ks. Józef Sadzik:
„Nasze rozmowy z Zygmuntem na tematy religijne były rzadkie. W tym zakresie okazywał powściągliwość, ja natomiast uważałem za nie taktowne prowokowanie Go do wynurzeń ściśle osobistych. Nie mogę jednak powstrzymać się od zacytowania fragmentu listu, jaki mi napisał 22 lutego 1979, już ze szpitala, na parę dni przed operacją· Pragnął uporządkować swoje sprawy.
Pisał: ,,Bardzo chciałbym, abyś ty mnie pochował. Powodem jest to, że jesteś księdzem i wiesz, jak kończy się ludzkie życie. Chciałbym leżeć na cmentarzu w mojej gminie w Mesnil-Ie-Roi. Miły, cichy cmentarz otoczony drzewami. I pragnę cię zapewnić, że uważam cię za jednego z najbliższych mi ludzi oraz że bardzo jestem przywiązany do wszystkiego, w co wierzysz”. Chciał, abym wypełnił kapłański obowiązek, był bowiem przywiązany do wszystkiego, w co wierzę… To wstrzemięźliwe wyznanie brzmi mocno w długim, rzeczowym, męskim liście”.