Czytając Prousta, poprzez jego bohaterów poznajemy w sobie własne kłamstwa i własną małość.
Józef Czapski
Z pisarstwem Marcela Prousta zetknął się Czapski, po raz pierwszy, w Paryżu, kiedy to w roku 1924 pojawiały się jeden po drugim tomy powieści W poszukiwaniu straconego czasu. Wtedy to zaczął czytać tom W stronę Guermantes, lecz zamieszczony tam kilkuset stronicowy opis wielkoświatowego przyjęcia u margrabiny de Villeparisis znużył go. Brak akcji i pogmatwany styl rozwlekłych zdań stał się barierą nie do pokonania. Głównym jednak powodem odrzucenia był fakt, iż zbyt mało znał jeszcze literacki język francuski, by móc zasmakować w samej istocie tej książki, ocenić jej rzadką formę.[1] Odłożył więc te grube tomy. Ponadto brakowało mu wtedy czasu na ewentualne “wgryzanie się” w tekst. Należy przypomnieć, że podczas pobytu w Paryżu z kapistami na nim jednym, znającym francuskim ciążyły sprawy organizacyjne i dbanie o interesy swoje i kolegów.
W 1926 roku Czapski zachorował na tyfus. Powikłania pochorobowe sprawiły, że musiał poddać się dłuższej rekonwalescencji. Przebywając w domu swojego wuja pod Londynem, ogarnięty chorobową bezczynnością, otworzył przypadkiem tom Nie ma Albertyny. Właśnie ta część wielkiego dzieła Prousta wciągnęła go i począł czytać te olbrzymie zdania o nieskończonych dygresjach, skojarzeniach różnorodnych, połączonych z niezwykłym sposobem traktowania zagmatwanych tematów. Choć poczuł zaledwie wartość tego stylu, jego precyzję dociągniętą do ostateczności, to wrażenie pozwoliło mu zaprzyjaźnić się z autorem. Zachwyciła go również tematyka, która trafiła wprost do jego serca. Rozpacz, śmiertelny niepokój kochanka, opuszczonego po zniknięciu Albertyny, wszelkie formy retrospektywnej zazdrości, bolesne wspomnienia, namiętne poszukiwania oraz głęboka wnikliwość psychologiczna pisarza stały się podstawą zachwytu nad dziełem. Dopiero potem dostrzegł w tym pisaniu nowe narzędzie analizy psychologicznej, nowy świat poezji. Zafascynowany zaczął szukać wszelkich informacji o autorze, docierać do innych jego utworów. Owocem tej pracy był ukończony w styczniu 1928 roku esej pt. Marceli Proust, który wydrukowano w “Przeglądzie Współczesnym”.[2] Tym publicznym wyznaniem swej pasji składał hołd autorowi, który w tym czasie w Polsce był znany niewielkiej grupie czytelników. Sam Czapski był wówczas jednym z niewielu Polaków, którzy przeczytali w całości W poszukiwaniu straconego czasu. Ostatnie dwa tomy pt. Le temps retrouvé ukazały się przecież we Francji końcem 1927 roku. Zamiarem Czapskiego było przybliżenie polskiemu czytelnikowi osoby Prousta i jego dzieła poprzez cytaty, a także odnotowanie uwag najwybitniejszych mu pisarzy współczesnych. Wszelkie szczegóły z życia Prousta czerpał z książki Leona Pierre Quint Marcel Proust, a także ze szkiców zawartych w Hommage a Marcel Proust. O niektórych zdarzeniach dowiedział się z relacji osób, które znały pisarza: Soupalta, Mauriaca czy Daniela Halévy.
W eseju Czapski podjął próbę także przeanalizowania stylu Prousta, który według niego oddaje najściślej całą psychiczną konstrukcję pisarza.[3] Postawił tym samym tezę, że forma języka autora Nie ma Albertyny nie może być rozpatrywana w oderwaniu od pisarza, bo jest ona przecież kluczem do niego samego. Proust w swoich utworach żyje; problemy bohaterów są zarazem problemami pisarza, a słowo nie jest tylko bytem rzucanym na wiatr, ale zdolne jest kształtować tego, który po nie sięga. O związkach pisania Prousta z tradycją pisał w artykule Albert Thibaudet, który zauważył, że styl najbliższy był pisaniu Montaigne’a i Saint-Simone’a. Długie, płynące zdania miały przywoływać potok ludzkiego życia. Czapski dostrzegał, iż takie traktowanie słowa, które żyje, a za które to piszący bierze odpowiedzialność, nie było obce również polskim twórcom takim jak: Norwid, Wyspiański czy Słowacki, którzy w formie zamknęli ważne przeżycia, problemy.
Znamiennym faktem w życiorysie Czapskiego był żywy przekaz podziwu dla twórczości Prousta, który miał miejsce w obozie w Griazowcu. Po wielu zabiegach u władz obozowych udało się więźniom otrzymać zezwolenie na urządzanie spotkań, podczas których mogliby słuchać prelekcji. Obowiązkiem jednak było uprzednie przedłożenie wygłaszanych tekstów do cenzury. Na tych odczytach samokształceniowych każdy kto chciał mówił o tym, co najlepiej pamiętał i co było dla prelegenta ważne. Czapski wygłosił wówczas serię odczytów o polskim malarstwie i literaturze francuskiej. Pod portretami Marksa, Engelsa i Lenina, więźniowie – zmęczeni po pracy na mrozie – słuchali opowieści o paryskim astmatycznym pisarzu, o Prouście. W swych wykładach, które brzmiały po francusku w ramach tzw. lekcji konwersacji francuskiej dotykał genezy powstania W poszukiwaniu straconego czasu. Mówił o formie tej książki, jej subtelnej i wewnętrznej treści. Przed oczyma więźniów stanęli wówczas Swann, Odetta, Bergotte, księżna du Guermantes… Przywoływał w takich nieludzkich przecież warunkach sprawy najważniejsze: kwestię wiary, wierności, przemijania, a także zwracał uwagę słuchaczy na to, co dla samego Prousta było jądrem: na istotę przeżyć, związanych z pamięcią – pamięcią mimowolną, która odzywa się w człowieku w najmniej oczekiwanych sytuacjach, a która pozwala na przetrwanie w skrajnych sytuacjach.
Namiętność i cierpienie to dla Prousta nieodłączne towarzyszki. I o nich mówił prelegent, gdy wpatrzone oczy więźniów chłonęły każdy ruch jego ust. Z wygłoszonych odczytów tylko ten jedynie uratował się z nawałnicy wojennej. W celu przedstawienia tekstu władzom obozowym Czapski dyktował go swoim najlepszym kolegom J. Kohnowi i W. Cichemu.[4] Oni to w wielkim refektarzu klasztornym, który był obozową stołówką, wśród zapachów cuchnącej kapusty, skrzętnie notowali jego słowa. Te odczyty sprawiły, że dopiero w obozie Czapski wszedł w głębię owej proustowskiej “pamięci mimowolnej”, którą wzmaga oderwanie od książek, gazet, drobnych wrażeń intelektualnych. Z daleka od wszystkiego, co mogło mu przypomnieć ten świat, szczupłe wspomnienia o tym pisarzu narastały w nim, często niezależnie od jego woli, i z każdą chwilą przybierały coraz to nowe rozmiary.
Nierdzewieniu umysłu pomagała grazowieckim jeńcom niewielka biblioteka. Obok klasyków rosyjskich obecne były pozycje z literatury francuskiej: dość dużo Balzaka (Marks cenił Komedię ludzką!), Education sentimentale Flauberta z interesującym wstępem naświetlającym epokę. Książki te czytane przez Czapskiego pozwalały przetrwać i pobudzać ową “pamięć mimowolną”.
Czapskiego fascynacja utworami Prousta powodowała, że szukał kontaktu z ludźmi, którzy osobiście znali pisarza. Do kręgu przyjaciół pisarza należeli przecież: Mauriac, Halévy, a także Loche Radziwiłł i Jean-Louis Vaudoyer, który zrobił mu chyba ostatnie zdjęcie na tarasie Jeu de Paume przed wystawą Vermeera. Autor Na nieludzkiej ziemi poznawał życie pisarza także poprzez malowane słowem portrety, by wspomnieć ulubiony nakreślony piórem Charles’a Du Bosa.
Autor Wspomnień starobielskich spotkał się także z Tadeuszem Boy-Żeleńskim, z którym dyskutował na temat przekładu prawie połowy dzieł autora W poszukiwaniu czasu na język polski. Boy wydał te książki drukiem bardziej czytelnym, z przerwami, i z dialogami nie zagubionymi w tekście, lecz przeskakującymi z wiersza do wiersza. Ponadto liczba tomów w polskim wydaniu była dwa razy większa niż w wydaniu francuskim. Tym zabiegiem zwiększył Boy jeszcze bardziej odchylenie między pierwotnym planem Prousta, który chciał, aby jego dzieło wydano w jednym tomie. Autor przekładu bronił swego punktu widzenia argumentując, że przecież sam Proust zgodził się w wydaniu francuskim na zmianę swego zamierzenia, by w ten sposób stać się bardziej jasnym dla czytelnika.
Przygoda z Proustem trwała do końca życia Czapskiego. Ten francuski pisarz uczył wrażliwości, czujności i odpowiedzialności. Rozjaśniał jego dzień, kiedy przemawiał do niego swoimi dziełami. Wpływał podświadomie także na styl pisania. Zauważa się u Czapskiego posługiwanie się w esejach, artykułach, dzienniku ową olbrzymią, rozwlekłą – dla nieprzyzwyczajonych czytelników – formą zdania. Oczywiście, pojawiają się one obok krótkich, urywanych zdań, niekiedy mających tylko postać równoważnika. Architektura esejów nasuwa także skojarzenie z Proustem. Od szczegółu, jednego wrażenia, które wywołało sięgnięcie po pióro zmierzał do nadbudowywania tegoż przywołując zdarzenia ze swego życia, ze spotkań z ciekawymi postaciami, które wzbogacały jego przemyślenia.
Osobiste zapiski w dzienniku są niekiedy wywoływane bodźcami niekiedy znowu o zbyt dalekich konotacjach. Sprawiają one jakby przywołał je z przeszłości ów specyficzny, niezapomniany smak “madlenki”. Podobnie jak Proustowi, tak i Czapskiemu nie brakowało zdolności uchwycenia samej istoty jakiegoś problemu.
Kiedy autora Wyrwanych stron nie mógł już sam czytać z powodu osłabienia wzroku, bardzo często czytywali mu przyjaciele. Wojciech Karpiński odnotował w 1986 roku w swoich zapiskach reakcje na odczytywane Czapskiemu fragmenty Czasu odnalezionego Prousta:
Niekiedy drażnił go cień snobizmu, lecz wciąż wracał zachwyt dla odkrywczej inteligencji widzenia i poetyckiej siły stylu. Co mnie uderzyło, to pamięć Czapskiego, jej celność. Nagle ewokował scenę, która za chwilę miała nastąpić. Nie odczytywał tego tomu, jak mówi, już od wielu lat, ale zachował we wspomnieniu szczegół, odcień, nagłą zmianę tonu, zaskakującą perspektywę. Podnosił głowę i urywanymi zdaniami opowiadał z pamięci scenę, której początek czytaliśmy.[5]
Ta relacja Karpińskiego w całej pełni oddała nastrój, który ogarniał Czapskiego wobec twórczości autora Nie ma Albertyny.
[1] tegoż, Proust w Griazowcu, w: Czytając, Kraków 1990, s. 111.
[2] tegoż, Marceli Proust, Przegląd Współczesny 1928, nr 71, przedr. w tomie Patrząc, Kraków 1996,
- 15 -37.
[3] tamże, s. 16.
[4] Wspomniał o nich w chwili, gdy przed ukazaniem się drukiem po wojnie tych odczytów, dedykował je tym dwom przyjaciołom. Proust w Griazowcu w: Czytając, Kraków 1990, s. 108.
[5] Wojciech Karpiński, Portret Czapskiego, Wrocław 1996, s. 92.
Komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.